sprawa smierdzi na kilometr
zatem jego "akces" do PO nie byl przypadkowy, tak jak nie przypadkowo Sikorski "oddelegowal" agenta Turowskiego do przygotowania wyjazdu Lecha Kaczynskiego do Katynia, co wiecej sa przeslanki by sadzic, ze Komorowski, Sikorski i Tusk 10 kwietnia 2010r. byli w jednym miejscu i czekali na "wiesci" z Katynia....
The Paler Shade of Weiss
Autor: starywiarus 10.05.07, 10:40
Dodaj do ulubionych zarchiwizowany
Prawo brytyjskie jak najbardziej pozwala na posiadanie podwójnego lub wielokrotnego obywatelstwa.
Obywatel brytyjski, który to obywatelstwo nabył w dowolny sposób - przez urodzenie z jednego lub
obojga rodzicow z obywatelstwem brytyjskim albo przez naturalizację - pozostaje obywatelem UK
dożywotnio, chyba że sam się tego obywatelstwa zrzeknie na własny wniosek, tak jak to niedawno
uczynił minister Radosław Wspaniały, kiedy jeszcze był ministrem.
[Dygresja: Rzecznik Radoslawa Wspaniałego na wszelki wypadek strategicznie zaniedbał wtedy
wspomnieć, że obywatel brytyjski, który zrzekł się obywatelstwa brytyjskiego na własna prośbę, może
takie zrzeczenie również na własny wniosek anulować (chociaż tylko raz). W razie potrzeby, Wspaniały
może odzyskać obywatelstwo UK ze środy na piątek. Radek zdecydowanie nie jest ani głupi, ani
pozbawiony instynktu samozachowawczego. Wie nie tylko, gdzie stoją konfitury, ale także gdzie leżą
kamizelki ratunkowe, i jak trafić najkrótszą drogą z sali bankietowej do szalupy.]
"Sprawa Weissa" w 2003 roku, kiedy Polakowi naturalizowanemu w Australii, Rafałowi Weissowi,
najpierw wydano wizę polską do paszportu australijskiego, a potem zatrzymano go w Polsce żądając ł
paszportu polskiego, zakończyła się, kiedy australijski MSZ, czyli DFAT, wezwał ambasadora RP na
dywan i dyplomatycznie zakomunikował mu, co sądzi o prowadzeniu gier policyjno-wywiadowczych
przez obce placówki.
Ambasador, weteran nie tylko dyplomacji, zachował się profesjonalnie, i już kilkanaście godzin póżniej
ówczesny polski konsul generalny udzielił polonijnemu radiu wywiadu, w którym kajał się za
pożałowania godne nieporozumienie, plątał się w opisie zdarzenia i gorąco zapewniał, że jedynym
pragnieniem Rzeczypospolitej jest jak najszybciej wydać Weissowi polski paszport, żeby mógł bez
problemu zdążyć na samolot. Weiss wrócił na czas do Australii. Zaś jeden młody wicekonsul zaraz sie
udał do Polski na urlop zdrowotny, ale chyba mu się tam pogorszyło; w każdym razie z powrotem w
Sydney już się nie pojawił, bo "przykrycie" mu się w całości rypło, więc awans na kapitana pewnie też.
Ambasadora wezwano na dywan, ponieważ wyszywanka była raczej grubymi nićmi - Weiss otrzymał
nietypową wizę, z dużo krótszą ważnością niż najkrótsze wizy wydawane wtedy przez konsulat RP w
paszportach australijskich. Najkrótsza wiza była wówczas wydawana na pobyt do 3 miesięcy, Weiss
dostał 10-dniową. Konsulat początkowo zaprzeczył, że taka rzecz jak dziesięciodniowa wiza polska w
ogóle istnieje, ale Weiss przezornie zostawił rodzinie fotokopię wizy. Przy wydawaniu wizy,
konsulatowy chłopak ze wsi udający (niezbyt udatnie) wicekonsula, poinstruował Weissa, że Ojczyzna
go lubi., więc mu zrobi dobrze - w taki sposób, że zamiast paru tygodni czekania na 3-miesieczną
wizę, oni mu dadzą wizę krótszą, ale za to na poczekaniu. A jak już będzie w Polsce, to on sobie tą
wizę bez kłopotu przedłuży w Urzędzie Wojewódzkim.
Weiss się spieszył, bo jechał do chorej matki, więc przeoczył moro, nagan, walonki, czapkę z daszkiem
i ciągnący się za wicekonsulem spadochron. Jak się w Polsce, zgodnie z helpful suggestion, zgłosił w
urzędzie przedłużyć wizę, to smutny pan, co tam zbiegiem okoliczności już na niego czekał,
poinformował Weissa z satysfakcją, że jak sobie nie wyrobi paszportu polskiego, to nie wyjedzie z
powrotem do domu.
"Operacja Biel" (od Weiss) była częścią rozczulająco naiwnych prób wywierania nacisku na Australię,
aby zniosła wizy dla Polaków - na pięć minut przed uzyskaniem przez Australijczyków prawa do
wjazdu bezwizowego do Polski bez warszawskiej łaski i nez poptrzeby wzajemności, od 1 maja 2004, z
powodu autoamtycznego objęcia Polski odpowiednim przepisem unijnym. Operacja Biel z 2003 roku
do dzisiaj odbija się (i długo sie jeszcze będzie odbijać) Rzeczypospolitej czkawką przy każdej
dyplomatycznej próbie podważenia sztamajzą drzwi do Australii, czyli uzyskania prawa wjazdu
bezwizowego. Dyplomacja polska regularnie bije łbem o tą ścianę, bo nie może się pogodzić z tym, że
stuprocentowo bezwizowy wjazd do Australii mają tylko Nowozelandczycy. No bo to polskiej godności
uwłacza, i Polak znieść tego nie może, jak na drugim końcu świata Nowozelandczyk nie potrzebuje
wizy do Australii. Ta sama zasada, na jakiej u Wańkowicza szewc nienawidził aptekarzowej za to, że
miała lekki poród.
Ostatnio polska delegacja znowu zawracała głowę w tej sprawie australijskiemu ministrowi imigracji
pod koniec marca 2007, z identycznym skutkiem jak w przeszłości i przyszłości. RP być może się
kiedyś w przyszłości załapie na australijską "wirtualną wizę" czyli Electronic Travel Authority (ETA),
która funkcjonuje tak samo jak normalna, tyle że nie używa fizycznego stempla ani nalepki w
paszporcie, ale to też i wszystko co jest perspektywicznie do wzięcia. Ale na razie, krapoli obowiazują
przy podróżach do Australii zwykłe wizy, z których uzyskaniem bona fide travellers z Polski zresztą
nigdy nie mieli kłopotu.
Podważanie sztamajzą drzwi do Australii jako takich jest niespecjalnie potrzebne dyplomacji RP. Ruch
osobowy PL-AU jest nieduży, z powodu odległości i kosztów, a kłopoty Polaków z australijskimi wizami
nieczęste. Ale też nie o Australię jako taką tej dyplomacji chodzi. Właściwy magiczny kwiat paproci,
którego polska dyplomacja bezustannie i obsesyjnie poszukuje, to turystyczny ruch bezwizowy Polska-
USA. Jak ten kwiat znajdą, to w Polsce nastanie era powszechnej szczęśliwości. Wyważenie z framugi
drzwi do kraju kangurów jest potrzebne emisariuszom kraju buraka pastewnego przede wszystkim jako
argument, którego mogliby potem użyć pytani, co robią o trzeciej nad ranem, z łomem w ręku, pod
drzwiami Ameryki ("wasz bliski sojusznik nam ufa, a wy nam nie ufacie?!").
Otwarcie drzwi z Łomży do Ameryki to jest, jak powszechnie krapolom wiadomo, cel istnienia państwa i
kluczowa kwestia, w której bije serce polskiej racji stanu. Na wypadek porażki, contingency planning
MSZ RP jest takie, że jak się kwiat paproci nie znajdzie, to ministerium wprowadzi w życie Plan B
ratowania budżetu: każdy polski dyplomata otrzyma saperkę z demobilu i tajną instrukcję, aby po
deszczu kopać pod każdą tęczą, aż do skutku, aż ktoś wykopie 'the pot of gold at the end of the
rainbow'.
Zyciorys Radosława Sikorskiego bardziej poznajemy z okruchów czasem przedostających sie w przestrze publiczną.
W 1986 roku pan Radosław Sikorski wyjeżdża do Afganistanum potem zostaje korespondentem w Afryce. Tamże ma miejsce kolejny epizod, Sikorski spotyka się z p Bolesławem Izydorczykiem.
W liscie do Sikorskiego z 1993 roku Janusz Onyszkiewicz ówczesny minister obrony narodowej napisał:
"Pan generał Izydorczyk, który na Pana temat powiedział jedynie, że przychodząc do resortu nie był Pan dla niego osobą całkiem nieznaną, gdyż spotkał się z Panem w Namibii"
Bolesław Izydorczyk spotkał się z Sikorskim w czasach jego pracy korespondenta na kontynencie afrykańskim. Kilka lat później pan Izydorczyk został szefem Wojskowych Służb Informacyjnych.