Dlaczego państwo wkłada czas i środki w tak dziwaczne przedsięwzięcia
Opublikował/a starywiarus w dniu 30 listopad, 2007
“tajemniczy.don-pedro napisał:
> Czyz nie jest to doskonale uzupelnienie archiwow bezpieki, ktora wygonila> wiekszosc z Was z Polski? Mysli Pan, ze oni nie chca wiedziec, co sie dalej z > Wami dzieje? Monitorowac dzialalnosc i miejsce pobytu? > > Z Pana pytan wnioskuje, ze raczej nie zaklada Pan CELOWOSCI zakladania takiej > bazy i wynikajacych z tego trudnosci, a po prostu uwaza Pan, ze tzw. ‘pulapka > paszportowa’ wynikla tylko i wylacznie z glupoty lub samowolnej checi > szykanowania emigracji przez urzednikow?
Zakladam celowość, tyle że połączoną z bezmyślnością najwyższej próby. Chcą wiedzieć? OK, ale po co? Nie wygląda na to, by sobie na samym początku zadali pytanie podstawowe, mianowicie, co mieliby z tej wiedzy mieć?
Abstrahując już nawet od tego, że jakiekolwiek dorzeczne “monitorowanie działalności i miejsca pobytu” nawet tylko około jednego miliona osób, jakie opuściły były PRL w okresie “Wielkiej Ucieczki” (1980-1985), to najczystsze science-fiction, ciężko byłoby w XXI-wiecznym, demokratycznym państwie członkowskim UE zmontować w całkowitej tajemnicy przed światem replikę NRD- owskiego Stasi, tylko większą i z globalnym zasięgiem. Nie mówiąc o tym, że “monitorowanie” pełnoprawnych obywateli Stanów Zjednoczonych na terytorium USA, obywateli kanadyjskich w Kanadzie czy australijskich w Australii to wedle tamtejszych praw szpiegostwo.
Pułapkę paszportową niewątpliwie zainstalowano jak najbardziej celowo, to wymaga wysiłku administracyjnego, koordynacji, opracowania wytycznych, analizy wpływających sprawozdań. Nie zmienia to faktu, że ani z pułapki, ani z globalnej bazy danych Rzeczpospolita nigdy nic sensownego nie będzie miała, a nawet wręcz przeciwnie, bo:
(a) zmniejszy sobie przyjazdy wydających w kraju pieniądze Polonusów, i
(b) bezsensownie narobi sobie wrogów wśród osób, które w przeciwnym wypadku pozostałyby Polsce życzliwe z pobudek sentymentalnych.
Tak “pułapka paszportowa” jak i domniemana baza danych osobowych Polaków zamieszkałych stale za granicą to są moim zdaniem klasyczne przedsięwzięcia typu “Car-Puszka” , podejmowane według najlepszych tradycji mrocznej myśli słowiańskiej. Car-przedmioty są to, jak zapewne panu wiadomo, kolosalne, fantastycznie kosztowne i całkowicie bezużyteczne artefakty, służące do poprawy samopoczucia decydentów zlecających ich budowę, nigdy zaś uprzednio nie przemyślane do końca. Są trzy takie: Car-Puszka, Car-Kołokoł i Car-Bomba.
Car-Puszka, to odlana z brązu gigantyczna ozdobna armata, kalibru ponad metra, wystawiona na Kremlu, która nigdy nie wystrzeliła; i bardzo dobrze, ponieważ obliczenia wykazują, że przy próbie oddania strzału musiałaby się rozlecieć.
Car-Kołokoł, to gigantyczny dzwon wystawiony tamże, który nigdy nie zadzwonił, ponieważ pękł na skutek zbyt szybkiego studzenia po odlaniu; i bardzo dobrze, ponieważ rosyjscy ludwisarze nie posiadali technologii, przy pomocy której można by ten prestiżowy przedmiot wciągnąć na jakąkolwiek dzwonnicę, zatem nawet gdyby nie popękał, nie można by nim było dzwonić.
Car-Bomba to największa na świecie bomba wodorowa, wyprodukowana przez Rosjan w 1961 roku i przetestowana w atmosferze na poligonie atomowym na Nowej Ziemi w kwietniu 1961 r.. Bomba ważyła 19 ton, wymagała specjalnych przeróbek ciężkiego bombowca Tu-95, który miał ją zrzucać, siła próbnej eksplozji osiągnęła 56 megaton. Bomba była zaprojektowana na 100-120 megaton (ponad 5 kiloton z każdego kilograma masy, wynik miły uchu każdego fizyka). Podczas prób, siłę eksplozji testowej celowo ograniczono, zamieniając część paliwa termojądrowego na balast. Nuklearny równoważnik 56 milionów ton trotylu zamienił sporą wyspę w kałużę stopionej skały, fale sejsmiczne obiegły kulę ziemską trzy razy, a efekt akustyczny wybuchu na Nowej Ziemi był słyszalny gołym uchem w Kanadzie. Według jednomyślnej opinii zespołu jej konstruktorów, ujawnionej po upadku ZSRR, car-bomba była całkowicie bezużyteczna wojskowo: za duża, nadmiernie niszczycielska i zbyt kłopotliwa w transporcie do ewentualnego npla. Skonstruowano ją fantastycznym kosztem i wysiłkiem wyłącznie w celu poprawy samopoczucia Nikity Chruszczowa, który zażądał, by ZSRR miał największą bombę na świecie.
Według tego samego mechanizmu, pełna odpowiedź na pytanie “dlaczego państwo wkłada czas i środki w tak dziwaczne przedsięwzięcia jak ‘pułapka paszportowa’ czy globalna baza danych osobowych” brzmi, moim zdaniem:
- 1. bo może (jak Chruszczow);
- 2. bo nie rozróżnia rządzenia (governance) od panowania (reign);
- 3. bo nie rozróżnia w związku z tym pojęć obywatela i poddanego;
- 4. bo uważa, że musi panować nad poddanymi;
- 5. bo uważa, że musi wiedzieć wszystko o wszystkich i wszystko kontrolować;
- 6. bo czego nie kontroluje, tego się boi i nienawidzi;
- 7. bo uważa swoich obywateli za przedmiot, a nie podmiot;
- 8. bo widzi w nich zagrożenie swojej absolutnej władzy;
- 9. bo nie zna i nie wyobraża sobie żadnego innego sposobu sprawowania rządów;
- 10. bo myśli, że tak samo jest wszędzie (Chruszczow myślał, że Amerykanie też sobie zaraz zafundują taką samą surrealistyczną 120-megatonową bombę).
Całe przedsięwzięcie z wydawaniem numerów PESEL Polakom zamieszkałym od dziesięcioleci za granicą ma tyle samo sensu, ile miałaby próba nakazania Polonii świata, aby zarejestrowała swoje telewizory w konsulatach RP i płaciła Rzeczypospolitej abonament, na zasadzie, że w Polsce istnieje taki rejestracyjno-fiskalny obowiązek.
Przy okazji - interesujący paradoks. Jeśli RP upiera się, że ma w świecie 9-17 milionów swoich obywateli, od których może wymagać używania paszportowm polskich, to czy należy te 9-17m doliczyć do około 39m obywateli polskich zamieszkałych w kraju, dla potrzeb obliczania 50% frekwencji w referendum akcesyjnym?
Dobry prawnik mógłby z tego narobić sporo bigosu, do unieważnienia referendum włącznie, ponieważ trudno byłoby RP wytłumaczyć w sądach unijnych, że obywatele polscy zamieszkali stale za granicą są wyłącznie od wnoszenia opłat, natomiast przewidziane Konstytucją RP prawa przysługują wyłącznie obywatelom posiadającym ważne paszporty polskie. Tymczasem, Konstytucja RP gwarantuje równoprawność obywateli, bez wzgledu na miejsce zamieszkania, i nie uzależnia korzystania z praw obywatelskich od posiadania ważnego paszportu.
Podobny skutek prawny (do unieważnienia referendum włącznie) moglaby odnieść skarga do Trybunału w Luksemburgu, że ktoś został z powodu braku ważnego paszportu RP pozbawiony prawa głosu w referendum, natomiast paszportu mu odmówiono nielegalnie, pod bezprawnym pretesktem, bo nie “zalegalizował” swoich aktów stanu cywilnego w konsulacie RP, ani nie “umiejscowił” ich w odpowiednim urzędzie w Polsce.
Dowcip bowiem na tym polega, że “legalizacja konsularna” zagranicznych dokumentow jest wymagana przez polskie prawo tylko w pewnych szczególnych przypadkach, zdefiniowanych przez kodeks postępowania cywilnego, a wydanie paszportu do nich nie należy. “Umiejscowienie” natomoast narusza unijną zasadę wzajemnego uznawania ważności aktow stanu cywilnego i innych aktow prawnych wydanych przez organa państw członkowskich. “
Paszportowy szantaz - Forum dyskusyjne - prywatne | Gazeta.pl
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń